Zerwałam się z łóżka tak gwałtownie, że leżąca obok mnie Lynette aż się obudziła. Jej podkrążone oczy i morderczy wzrok, jakim mnie obdarowała sprawiły, że prawie wybuchłam głośnym śmiechem. Jeśli bym to jednak zrobiła, moja skacowana przyjaciółka mogłaby mnie zlinczować.
Wiedziałam, że nie mogę już przyłożyć głowy do poduszki. Nie mogłam zasnąć, bo czekałby mnie kolejny koszmar. A prześladowały mnie one prawie co noc. Tym razem ciało, które wrzucałam do morza z Florence należało do mojego brata. Wzdrygnęłam się, wyślizgując się z łóżka, na samo wspomnienie koszmaru. Lynette spała dalej i nie zamierzałam jej w tym przeszkadzać.
Zerknęłam na wyświetlacz telefonu, aby sprawdzić, która godzina. 5.47. Nic dziwnego, że Lyn o mało mnie nie zabiła. Miałam jeszcze trochę czasu przed rozpoczęciem wykładów, więc wzięłam szybki prysznic i założyłam czarną spódnicę, białą bluzkę i marynarkę. Czarne, niskie obcasy dopełniały strój wraz ze skórzaną torebką. Wyszłam z pokoju, zamykając ostrożnie drzwi. Lynette i ja mieszkałyśmy w jednym pokoju od rozpoczęcia studiów. Mogłyśmy być jak ogień i woda, ale uwielbiałyśmy się. Nasza relacja wykraczała wprawdzie poza zwyczajną przyjaźń, ale nie przeszkadzało to nam. Zresztą dobrze wiedziałam, że Lyn jest zadurzona w Char, dziewczynie mieszkającej w pokoju obok. Dlatego nasza "poza przyjacielska relacja" miała stosunek czysto fizyczny.
Zastanawiałam się, kto oprócz Lynette, imprezował wczorajszej nocy i nie będzie mógł odebrać mojego telefonu. Zdecydowałam, że Cedric będzie dobrym rozwiązaniem. Wprawdzie był on typem imprezowicza, ale miał jakiś granice.
Wybrałam jego numer, zbiegając po schodach do salonu. Dziewczyny jeszcze spały, a ja nie zamierzałam im przeszkadzać, dlatego skrzywiłam się, gdy drzwi skrzypnęły podczas zamykania.
-Lou? Od kiedy tak wcześnie wstajesz?-usłyszałam głos w słuchawce. Ced zdecydowanie był rozbudzony.
-Od dzisiaj.-uśmiechnęłam się, przerzucając ciemnofioletowe włosy na drugie ramię.-Masz ochotę na śniadanie?
-Bistro na rogu za 10 minut?-odpowiedział pytaniem na pytanie. Zaśmiałam się.
-Jak zwykle.-stwierdziłam i rozłączyłam się. Bistro na rogu było ulubionym miejscem spotkań Cedrica z paczką i ze mną. Nie należałam do nich, chociaż dogadywaliśmy się całkiem nieźle. Po prostu oni wyczuwali we mnie magię i nie potrafili tego zrozumieć. Odganiało ich to ode mnie.
Nikomu nigdy nie zdradziłam mojej tajemnicy. Gdybym to zrobiła, konsekwencje byłyby okropne. Nawet Lynette nie wiedziała, że jestem czarownicą. Ale tak było lepiej, zwłaszcza po tym co stało się trzy lata temu. Nie potrafiłabym znieść straty drugiej przyjaciółki.
Dotarłam do bistro tuż przed Cedrickiem. Ja nie miałam daleko, gdyż dom studencki mieścił się stosunkowo blisko tego miejsca, a Ced przyjechał samochodem. Uściskał mnie na powitanie z szerokim uśmiechem. Gdy pierwszy raz go zobaczyłam łudząco przypominał Logana Wells'a, chłopaka z Formby, który miał dziwną tendencję do znajdowania się zawsze w tym samym miejscu co ja. Ale jednak, okazał się zupełnie inny. Po pierwsze, nie był prześladowcą. A po drugie, był miłym i inteligentnym facetem. Studiował ekonomię na tym samym uniwersytecie. Poznałam go na jednej z imprez, na które zaciągnęła mnie Lynette.
Nigdy nie umówiłam się z Cedem na randkę. Nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że nigdy mnie na nią nie zaprosił. No cóż, moje życie uczuciowe ograniczało się do mojej najlepszej przyjaciółki.
Spędziłam naprawdę miły poranek z Cedem, ale w końcu musiałam iść na zajęcia. Dzisiaj minęły one wyjątkowo szybko. Zastanawiałam się, czy Lyn zdołała zwlec się z łóżka. Wyciągnęłam telefon z torby, aby do niej zadzwonić, ale wtedy na wyświetlaczu pojawiło się połączenie przychodzące od mamy. Z zaciekawieniem odebrałam.
-Louise? Louise, słyszysz mnie?-mama szeptała podenerwowana. Zatrzymałam się na środku ulicy z przerażeniem.
-Mamo? Wszystko w porządku?-nie brzmiało tak, ale musiałam się upewnić.
-Lou, posłuchaj mnie. Nie przyjeżdżaj w weekend do domu, rozumiesz?
-Tak, ale...-nie dane mi było dokończyć.
-Lou, musisz na siebie uważać. Oni mogą chcieć też ciebie. Louise, korzystaj z mocy, żeby się chronić.-szept mamy był coraz cichszy i zlewał się z wiatrem, który nosił stare, papierowe kubki po ulicach Liverpoolu.-Kocha...-mama nie dokończyła.
-Mamo?-spytałam z nadzieją, że usłyszy mój głos. Jako odpowiedź dostałam podłużny sygnał, oznaczający koniec połączenia.
Tak oto znalazłam się pod drzwiami Florence Fiztgerald, zastanawiając się, czy zapukać, czy odejść i szukać rozwiązania na własną rękę. Nie chciałam wracać z podkulonym ogonem, kalać się i przepraszać. Nie chciałam pomocy. Chciałam ją po prostu ostrzec. Uniosłam rękę i zastukałam do drzwi. Serce dudniło mi w uszach tak głośno, że miałam wrażenie, że zaraz stracę słuch. Już chciałam zawrócić, gdy drzwi się otworzyły. Flo stanęła jak wryta.
-O cholera.-wymamrotała.
-Nie ujęłabym tego lepiej.-przyznałam spokojnie, wpatrując się w dziewczynę, z którą dzieliło i łączyło mnie wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz